przez emilia 3 paź 2018, o 11:33
Ks. Adam Skwarczyński: Do moich współbraci kapłanów!
Oto jedno z tych proroctw, wygłoszone przez Jana Pawła II w ramach jego rozmowy z dziennikarzami w Fuldzie w 1980 roku: «Będziemy się musieli wkrótce przygotować na wielkie doświadczenia, które mogą nawet domagać się narażenia naszego życia oraz poświęcenia się bez reszty Chrystusowi i dla Chrystusa. Może to być złagodzone dzięki naszej modlitwie, ale nie może już być odwrócone, ponieważ tylko w ten sposób może nastąpić prawdziwe odnowienie Kościoła. Jakże często Kościół odnawiał się przez krew. Nie inaczej dokona się to także tym razem. Obyśmy byli silni, przygotowani i pełni ufności pokładanej w Chrystusie i w Jego świętej Matce. Odmawiajmy wiele razy i często Różaniec».
DO MOICH WSPÓŁBRACI KAPŁANÓW!
Tak, do wyświęconych przez biskupów Kapłanów katolickich, których ostatnio próbuje się nazywać „prezbiterami”. Pozdrawiam Was, Bracia, w Panu naszym Jezusie Chrystusie!
Mimo iż moje nazwisko budzi w Was różne skojarzenia – głównie ze względu na głoszenie przeze mnie Paruzji jako wydarzenia z naszych dni, a nie z końca świata – ponaglony dzisiaj o 15.00 wewnętrznym nakazem, odważam się do Was pisać. Co do Paruzji – tu w nią nie wnikamy, jednak pragnę Was uspokoić: mój Biskup Ordynariusz wysłuchał mnie cierpliwie i otrzymał moje pisma, lecz niczego nie zakwestionował, działam więc za jego wiedzą. Powiedziałem mu: „Nie mogę nie mówić tego, co widziałem i słyszałem”.
Nie jestem od tego, by Was sądzić, Bracia! Wszyscy mamy to w swojej naturze, że chcielibyśmy na tej ziemi urządzić się jak najwygodniej, jak najweselej i jak najprzyjemniej, zaspokajając swoje zachcianki i pożądania, realizując własne plany co do przyszłości – i sytej, i bezpiecznej. Jednak wiemy, że nasze życie o tyle podoba się Bogu i bliźnim, o ile jest altruistyczną służbą. Ci „obsługiwani” różnie nas oceniają, nieraz niestety z bólem i goryczą, widząc w nas urzędników zza biurka, spoglądających niecierpliwie na zegarek i inkasujących niemałe pieniądze. Nie dziwmy się więc, jeśli mówią o nas coraz bardziej krytycznie, bo wielu z nas zasłużyło na to.
Nadszedł moment, w którym „nie czas sadzić róże, gdy płoną lasy”: zajmować się błahostkami, marzyć np. o „bardziej wypasionej bryce”, podziwianej przez kolegów. Zaczynają się na naszych oczach wypełniać proroctwa, „siekiera do korzeni drzew jest już przyłożona”! Oto jedno z tych proroctw, wygłoszone przez Jana Pawła II w ramach jego rozmowy z dziennikarzami w Fuldzie w 1980 roku: «Będziemy się musieli wkrótce przygotować na wielkie doświadczenia, które mogą nawet domagać się narażenia naszego życia oraz poświęcenia się bez reszty Chrystusowi i dla Chrystusa. Może to być złagodzone dzięki naszej modlitwie, ale nie może już być odwrócone, ponieważ tylko w ten sposób może nastąpić prawdziwe odnowienie Kościoła. Jakże często Kościół odnawiał się przez krew. Nie inaczej dokona się to także tym razem. Obyśmy byli silni, przygotowani i pełni ufności pokładanej w Chrystusie i w Jego świętej Matce. Odmawiajmy wiele razy i często Różaniec».
Drodzy Bracia, pisząc swego czasu artykuł „Windą do Nieba”, który można przeczytać pod zakładką z moim nazwiskiem na stronie miałem na myśli te właśnie czasy, które teraz nadeszły. Bóg nie krył ich przede mną. On jest mi świadkiem, że pokazał mi np. dni, które jako kapłan (jeszcze nim wtedy nie byłem) musiałem spędzać ukryty w lesie, a tylko w nocy mogłem przyjść do domu. A ta „winda” (do Nieba) to nic innego, jak nasze męczeństwo. Tak – nasze, polskie, także. Polska była do tej pory uznawana za bastion wiary, więc nie dziwmy się, że teraz staje się jakby „redutą Ordona”. A taki ostrzał duchownych polskiego Kościoła jak „Kler” Bóg dopuszcza w ściśle określonym celu: każdemu z nas daje okazję do opowiedzenia się, po czyjej jest stronie. Możesz być tylko Ablem albo tylko Kainem, nigdy pośrodku! Ja chcę być Ablem. A tym ostrzałem nie przejmuję się, gdyż wkrótce napełnią się nasze kościoły zgodnie z powiedzeniem: „Jak trwoga, to do Boga”.
Nie piszę jednak do Ablów, lecz do wszystkich moich Współbraci. Piszę o męczeństwie. Nie wszyscy przemyśleli jego istotę, a teraz warto, już najwyższy czas. Jest ono prostą konsekwencją podjęcia krzyża. Wielu z nas przez całe lata czytało słowa Jezusa o krzyżu, bez podjęcia i niesienia którego nie można uważać się za Jego ucznia. Czytający byli przy tym jednak jak Piotr, który przekonywał Jezusa o bezsensie tegoż: „Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!”. Niech więc teraz odniosą do siebie słowa Jezusa: „Zejdź mi z oczu szatanie, bo nie rozumiesz tego co Boże, tylko to co ludzkie!”. „Celnicy i nierządnice”, „moherowe berety” swój krzyż rozumiały, podejmowały i niosły, a oni – nie! Wydawało im się, że święcenia kapłańskie wynoszą ich ponad prosty i grzeszny lud i upoważniają do tego, by zawsze widzieli siebie „po stronie prawej lub lewej” Króla i na „pierwszych krzesłach w synagogach”. O, jakże mali są wobec tamtych świeckich kapłanów, którzy mężnie potrafili samych siebie składać Bogu w ofierze w zjednoczeniu z Chrystusem! Tymczasem obdarzeni łaską święceń wpadali w przerażenie, gdy stawali wobec nawet niewielkiego cierpienia, rozsypania się ich planów, pozbawienia ich przyjemności…
Piszę to w oparciu o własne doświadczenie, gdyż nieraz musiałem przemawiać do swoich współbraci. Podczas pewnych rekolekcji powiedziałem im, że ich kapłaństwo ze święceń nie będzie w pełni owocne, jeśli nie połączą go z tym z chrztu i z bierzmowania, powszechnym, składając samych siebie w ofierze Bogu za Kościół. Księża podnieśli bunt i kilku z nich natychmiast wyjechało wołając, że same święcenia działają „ex opere operato” (swoją własną mocą) i że żadne ich osobiste ofiary nie są potrzebne! Takich uciekinierów spod krzyża jest dzisiaj wśród nich ogromna większość. Ale tę lukę czymś muszą w życiu zapełnić. Czym – o tym wie i piekło, i oni sami. Dlatego współcześni „synowie Lewiego” muszą być „przetopieni jak złoto i srebro”, a dopiero wtedy „będą składać Bogu ofiary sprawiedliwe”, w pełni owocujące. Inaczej nasz Kościół będzie jak próchno na wietrze.
Gdy kapłani sami nie żyją tymi prawdami, jak mogą przekazać je innym? Błąkające się owce tych pasterzy nie mają nieraz pojęcia o tym, jak ogromną wartość ma codzienny krzyż ofiarowany za innych, jak dalece czyni on tych ofiarników duchowymi ojcami i matkami wielu grzeszników i pozwala im wypełnić ich powołanie apostolskie. Bo przecież wszyscy mamy nie tylko zasłużyć sobie na Niebo, lecz także zdobywać je dla innych, głównie za cenę własnej ofiary. Wydaje się to oczywiste, a jednak… Zapytałem obłożnie chorą, do której co miesiąc przychodzą księża z sakramentami (w samym sercu diecezji, gdzie służy śmietanka doktorów i magistrów), za kogo ofiarowała swój krzyż. Robi okrągłe oczy: nikt jej przez lata o tym nie powiedział ani o to nie pytał… Kto jest temu winien, że ogromny kapitał wieloletniego cierpienia został zmarnowany?
Mało tego: błędy Lutra do tego stopnia zakorzeniają się w Kościele, że głosi się „miłosierdzie dla wszystkich bez wyjątku” (a więc „piekła nie ma”, nawrócenie nie jest konieczne), a do tego zbawienie w oparciu o wiarę bez uczynków („sola fides”)! Czy tak trudno zrozumieć, że taka wiara jest martwa, a nie zbawcza? A jeśli apostołowie odrzucali ideę zbawienia w oparciu o uczynki, to nie chodziło im o czyny miłości bliźniego, lecz o faryzejskie trzymanie się przepisów Prawa, co miało rzekomo zapewnić zbawienie. Dla mnie to był szok: niedawno słyszałem na Placu Świętego Piotra zgryźliwe pytanie: „To co, myślicie, że przez dobre uczynki będziecie zbawieni…?”
Ale wróćmy do naszego tematu. Otóż męczennikiem nie jest tak naprawdę ten, kto uciekał lub bronił się, a wrogowie wiary dopadli go i zabili. Bóg patrzy w serce i za męczennika krwi uzna wyłącznie tego, kto nie tylko postradał życie, ale Mu je świadomie i dobrowolnie ofiarował. W ten sposób upodobnił się on do Mistrza, który rzekł, iż nikt Mu życia nie odbiera, lecz On sam dobrowolnie je oddaje.Ten zaś, kto złożył siebie Bogu w ofierze, lecz nie miał okazji przelać krwi za wiarę, będzie w wiecznej chwale o wiele wyżej od zabitego w czasie ucieczki (chodzi tu o ucieczkę podwójną: fizyczną, ale głównie o duchową – od męczeństwa). Chociaż ten ofiarnik nie znajdzie się w gronie męczenników krwi, jednak będzie w bardzo bliskim mu chórze męczenników w pragnieniu.
Drodzy Bracia, czy ma teraz sens publiczne użalanie się na ataki wymierzane w Kościół? W duchownych – w czyste baranki, niewinnie prześladowane? Na to już za późno! Oto zbliża się dzień Waszej fizycznej ucieczki, ukrywania się, pozostawienia kościołów na pastwę wrogów. Jednak czy i Waszej ucieczki duchowej? Ta nie może trwać bez końca! Czas się zatrzymać i wyciągnąć z tego rozważania prosty wniosek. Wasz Mistrz i Odkupiciel, Nieskończona Miłość, czeka na Was w cichym jeszcze wnętrzu Waszej świątyni. Czeka na to, że tym razem Jego wybrani Go nie zawiodą i dojdą na Golgotę. Że złączą ofiarę swojego życia z Jego Ofiarą, składaną Ojcu.
W świątyni pogrążcie się więc najpierw w głębokim i szczerym żalu, zwanym skruchą serca. Tylko Odkupiciel wie, ile Go kosztowaliście przez swoje grzechy i zaniedbania. Niektórzy z Was szli do Jego ołtarza w grzechu ciężkim, trwając latami w świętokradztwie, a sakrament Pokuty traktując powierzchownie – jako formalność. Mogło się to zacząć pozornie niewinnie: nie mogli natychmiast dotrzeć do odpowiedniego spowiednika, a potem przyzwyczaili się do trwania w grzechu i uśpili swoje sumienie. A iluż to pasterzy ma na sumieniu także grzechy cudze, o wiele cięższe niż własne… I tych biednych wspólników grzechu muszą przynieść Jezusowi na swych ramionach w duchu pokuty. Niech gorszyciele dziękują Bogu za to, że ominął ich kamień młyński i morze!
Dla wielu z Was oprócz samej skruchy konieczna jest spowiedź generalna – z całego życia. Dobrze wiemy, że jeśli nawet nigdy nie zatailiśmy grzechów ani ich istotnych okoliczności, to jednak mogliśmy nie mieć dostatecznie szczerego żalu, jak też naprawdę mocnego postanowienia i woli poprawy. Iluż to ludzi traktuje spowiedź jak miskę z wodą, do której idą co jakiś czas „obmywać” sumienie jak ręce, które się przybrudziły, bo źle się z tym brudem czują. Idą do księdza (na rozmowę) a nie na Golgotę do Jezusa przeprosić za zadane Mu rany. Wcale nie postanawiają, że nigdy już do tego brudu nie chcą wrócić! Oczywiście nikt nie może dać gwarancji ani Bogu, ani sobie, ani innym ludziom, że nie wróci – byłaby to pycha – ale musi zagwarantować, że nie chce wrócić! Bez takiej gwarancji i bez szczerego żalu spowiedź może być świętokradzka, a po niej wszystkie następne, i to całymi latami. Może tu chodzić i o nas, i o naszych penitentów, których seryjnie „odpukiwaliśmy” bez zwracania uwagi na to, czy wszystkie warunki sakramentu dobrze wypełniają.
Nie ma doskonalszej pokuty, niż pełne posłuszeństwo Bogu. Przez nie Jezus nas wszystkich odkupił, takiego też posłuszeństwa od Was oczekuje. Co może być jego najdoskonalszym wyrazem? Wasz osobisty krzyż! Podejmując go w takim kształcie, w jakim Bóg zechce Wam go dać, nie tylko wynagrodzicie Mu na ziemi za swoje grzechy (może Was ominąć Czyściec), lecz staniecie się w pełni Jego apostołami.
Tak więc w świątyni z pokorą, ale i śmiało, rozkrzyżujcie swoje ręce przed Bogiem i powiedzcie Mu słowa zdecydowania się na ofiarę, które od lat wypowiadają wraz ze mną („Iskra z Polski”) tysiące ludzi świeckich: OTO JESTEM!!! Wstępując rano na codzienny krzyż nie obawiajcie się niczego, nawet męczeństwa krwi. Nasz Kochany Ojciec Niebieski nigdy nie obciąży swojego dziecka ciężarem, którego by nie uniosło. Niech On sam Was błogosławi. Niech Was wspiera Maryja Matka Kapłanów, kapłan w pełni ukrzyżowany święty Ojciec Pio, patron kończącego się miesiąca, oraz patronka rozpoczynającego się nowego, Teresa. „Wstępuję do Karmelu, by modlić się za kapłanów” – to słowa Świętej, uśmiechającej się do końca wśród najsroższych cierpień.
Do spotkania w Bramie Nieba, Bracia – z Wami i z prowadzoną przez Was wielką trzodą wiernych owieczek!
ks. Adam Skwarczyński
****
List ten dostałam od Jacka, mam zamiar go rozesłać.
Mocny tekst, a kim jest autor, nie do końca wiem, jednak to nieistotne, bo rzeczy zawarte w tym liście świadczą i jego oddaniu Bogu i Kościołowi, a to najważniejsze.
Być gotowym na męczeństwo to wielka rzecz!!!